poniedziałek, 25 lutego 2013

By ogrzać skamieniałe serce..błyskawiczny obiad.

Ostatni okres czasu był dla mnie niezwykle trudny, zarówno fizycznie, psychicznie, emocjonalnie, jak i czasowo; stąd to drobne zaniedbanie, przepraszam. Dzisiejszy post także nie będzie wyjątkowo... wyrafinowany, piękny, cudowny; nie będzie zachwycał czy kusił. Jeśli coś zdarzyło mi się przygotować ostatnimi dniami, to albo nie było to warte uwiecznienia, albo aparat się rozładował, czasem też o tym zapominałam i dopiero po fakcie przychodziły refleksje. Obiecuję poprawę, co prawda nie wiem jeszcze kiedy, ale obiecuję.
Dziś wstawię kotleciki, czy może pulpeciki - jak zwał tak zwał, grunt, że robi się je błyskawicznie, są mało kaloryczne i całkiem smaczne.


Składniki  - u mnie na ok 13-14 maleńkich kotlecików (3os.)

*2 puszki tuńczyka w sosie własnym
*1 cebula
*2 marchewki
*2 jajka
*2 - 3 ząbki czosnku
*soku z cytryny
* garść otrębów granulowanych
*ostra papryka
*przyprawy wedle uznania

Sposób przygotowania:
Tuńczyka należy odsączyć, marchewkę zetrzeć na dużych oczkach, bądź zmiksować, co jest jak sądzę lepszym rozwiązaniem, gdyż można od razu dodać cebulę, czosnek, paprykę i otręby. Kolejnym krokiem jest połączenie wszystkich składników i uformowanie kotlecików, które następnie kładziemy na papierze do pieczenia i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180stopni. Kotleciki pieczemy ok. pół godziny, z tym, że należy pamiętać o "przewróceniu" ich w połowie tego czasu na drugą stronę. 



Podawać je można na wszelkie sposoby - z ziemniakami, frittatą, bułką, keczupem, bądź sote. 

wtorek, 19 lutego 2013

Niekiedy do szarlotki pije się i smutek.

Nastroje zmienne, a biegające po głowie myśli w zabójczym tempie rujnują porządek. Przeciąg - to chyba najbardziej adekwatne słowo (a może przez to zamieszanie nie mogę odnaleźć innego?). Chciałam napisać, że jest źle, ale pisząc musiałam przerwać w połowie, bo nie wiem jak jest. Bywają chwile szczęścia, zadumania, refleksji, smutku  i nostalgii, bywają też takie w których wszystkie te nastroje są obecne, albo takie, w których wszystkie są mi obce. "Ty nigdy nie jesteś z siebie zadowolona" - usłyszałam dziś i przyznałam rację, choć w głębi serca wiem, że są momenty kiedy cicho powiem: dobra robota.
Szarlotka, jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła. Cieszy mnie to, bo lubię widzieć nawet mały, niewyraźny uśmieszek rozkoszy, zwłaszcza, gdy dookoła mrok. Aby zrobić ciasto nie trzeba specjalnych zdolności, drogich składników, wielkiej kuchni, czy zbędnego zamieszania. Do szarlotki, jak do wszystkiego potrzeba serca.                                        
                                                                                                                                                                                                     
                 
Składniki na ciasto:
*szklanka mąki
*szklanka kaszy manny
*szklanka cukru
*łyżeczka proszku do pieczenia
*kostka masła
*szczypta proszku waniliowego, bądź kilka kropli olejku

Jabłka (można oczywiście użyć gotowego nadzienia do szarlotki, bądź własnego wyrobu):
8-10 umytych i obranych jabłek należy pokroić na drobne cząstki i prażyć w garnku. Początkowo, zanim jabłka zaczną puszczać sok, można dolać niewielką ilość wody. Przyszłe szarlotkowe nadzienie należy doprawić cynamonem, cukrem waniliowym, oraz tym zwykłym (wedle uznania). Całość zaleca się dość często mieszać, aby się nie przypaliło.

Sposób przygotowania:

Sprawa jest bardzo prosta: mieszamy w misce mąkę, cukier, kaszę, cukier wanilinowy, proszek do pieczenia. Średnią tortownicę smarujemy masłem. Można także po prostu wyłożyć dno papierem do pieczenia. Do tortownicy wsypujemy 1/3 zawartości miski, na to ścieramy 1/3 kostki masła (najlepiej jest wsadzić masło i tarkę do zamrażarki),a następnie połowę jabłek, znowu sypkie, masło, jabłka, sypkie i masło.
Ciasto pieczemy w 180 stopniach, przez ok. 40 min - aż wierzch będzie rumiany.




Przepis ten lubię także za aspekt kaloryczny, mimo iż sama mogłam ledwie skubnąć jabłkowej pyszności. Kasza manna świetnie się sprawdziła, nadając dodatkowo świetną "fakturę" i chrupiący wierzch. Zdjęcie poniżej może wyglądać mało zachęcająco, ale gwarantuję, że już po ok 15-20min od upieczenia ciasto ma wspaniałą konsystencję. U mnie po prostu musiało zostać pokrojone sekundę po wyjęciu z piekarnika, w związku z tym uwieczniony kawałek nieco się rozpadł, co nie umniejszało jego walorów smakowych :) 


poniedziałek, 18 lutego 2013

Wszechobecna nostalgia i francuskie ciasteczka.

Brak czasu doskwiera mi coraz bardziej, a moja niekonsekwencja i przeszywające na wskroś zimno w połączeniu z bezsilnością, sprawiają, że zapał opada, a uśmiech wstępuje na moją twarz coraz rzadziej. Nie spełniam swoich oczekiwań i mam dziwne przeświadczenie, że zawodzę bliskich.
Wiem, że zabrzmi to idiotycznie, ale w ramach zrekompensowania sobie i światu ostatnich dwóch tygodni zrobiłam szybkie, niewymagające zbytniego wysiłku, pyszne i niestety kaloryczne ciasteczka.



Składniki:
*opakowanie ciasta francuskiego (niestety nie miałam czasu sama zrobić ciasta)
*opakowanie sera camembert
*słoiczek żurawiny, bądź innych konfitur (wedle uznania)
*mleko do posmarowania ciasta

Sposób przygotowania:
Ciasto francuskie trzeba rozłożyć na papierze do pieczenia. Następnie należy posmarować je żurawiną. Kolejnym krokiem jest wyłożenie na posmarowanym cieście cienko pokrojonych kawałków sera. Całość należy zwinąć w roladę i pokroić na plasterki. Każdy powstały kawałek powinno się  z każdej strony posmarować mlekiem. Ciasteczka należy piec ok. 20min w piekarniku rozgrzanym do 180stopni.

Świeżo wyjęte z piekarnika smakują obłędnie - voila!

niedziela, 17 lutego 2013

Senne poranki i sobotni vege pasztet.

Wczoraj w ramach cosobotniego kucharzenia, do którego sama się zobowiązałam zrobiłam pasztet z czerwonej soczewicy! Pomysł przyszedł nagle. Lekko znudzona pieczeniem samych słodkości postanowiłam udowodnić, że stać mnie na coś innego i odszukałam w word'owskich czeluściach ten oto przepis. Jest on dla mnie szczególnie ważny, gdyż ten oto pasztet był moim pierwszym tego typu wyrobem, a dodatkowo dwudziestego któregoś mija pół roku odkąd nie jem mięsa i jest mi z tym naprawdę dobrze! Będę musiała jeszcze tylko popracować nad wyeliminowaniem ryb z diety.



Składniki:
*500g czerwonej soczewicy
*2 marchewki
*1 cebula
*2 ząbki czosnku
*1-2 łyżeczki chilli (piprzu cayenne)
*2 łyżeczki curry
*2 jajka
*garść orzechów
*sól, pieprz

Sposób przygotowania:
Utrzeć marchewkę. Cebulę pokroić w kostkę i podsmażyć na oliwie. Dorzucić startą marchewkę. Dodać przyprawy. Podsmażyć chwilę i dołożyć  soczewicę.Wycisnąć czosnek. Całość zalać wodą i  posolić. Gotować aż całość uzyska konsystencję gęstej masy. W razie potrzeby sukcesywnie dolewać  wodę. Jeśli ziarna soczewicy "nie rozpadły się" blenderujemy masę. Masę wystudzić, dodać jajka i przesiekane orzechy Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia, przełożyć masę. Piec w piekarniku nagrzanym do 160 stopni przez ok. 35 minut


Powodzenia!

piątek, 15 lutego 2013

Weekend zacznijmy owsianym szczęściem.

Ten tydzień był niezwykle męczący, a kolejne dni i tygodnie nie zapowiadają się lepiej. Pozostaje mi wierzyć, że wysoka poprzeczka sprawi, że wzlecę ponad przestworza. Tak czy inaczej między milionem innych zajęć nie mogłam z okazji rozpoczynającego się weekendu i małych sukcesów nie spędzić choć chwili w kuchni.
Przyszła pora na ciasteczka owsiane. Efekt końcowy mnie zadowolił - ciasteczka wyszły jak popularne złotokłose :)


Składniki:
*1 szklanka płatków owsianych górskich
*1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej
*50 g masła
*1 jajko
*1 łyżeczka proszku do pieczenia
*pół szklanki cukru brązowego

Sposób przygotowania:
Masło roztapiamy na patelni i dorzucamy do niego płatki. Smażymy na delikatny złoty kolor i międzyczasie dodając cukier. Chwilę studzimy. Dodajemy mąkę, proszek (opcjonalnie wiórki lub przyprawę). Mieszamy aż składniki się połączą. Wbijamy jajo i wyrabiamy ręką aż wszystko się połączy. Ma powstać kula, która nie będzie kleić się do rąk, ale "zbierze" wszystkie składniki. Ciasto wałkujemy na stolnicy podsypanej mąką lub  między arkuszami papieru do pieczenia na placek o grubości około 1 cm. Wycinamy ciastka. Pieczemy w 180 stopniach do momentu, aż ciastka zaczną błyszczeć i delikatnie skwierczeć. Myślę, że było to 15minut.

Smacznego!



czwartek, 14 lutego 2013

Kocham powiem dziś babeczką.

W tym roku walentynki, mimo iż samotne, to wyjątkowo ciepłe i serdeczne. Bez nachalności i przesady. Z drobnymi upominkami, bądź dobrym słowem.
Jako, że mój harmonogram na obecny tydzień jest niezwykle napięty, a zapewnianie o uczuciach, czy wyrażanie wdzięczności jest dla mnie na ogół zbyt krępujące, to nie pozostało mi nic innego jak upiec stare, dobre, szybkie i sprawdzone muffinki. Korzystając z okazji i sklepowego asortymentu tym razem były one z truskawkami, ale można je "nadziać" czymkolwiek się chce. Przepis jest naprawdę niezwykle prosty, a jednocześnie na tyle elastyczny, że sięgam po niego dość często.




Składniki na ciasto:
*2 szklanki mąki,
*2/3 szklanki cukru, 
*2 łyżeczki proszku do pieczenia,
*1 szklanka mleka,
*100g masła, 
*jako.

Sposób przygotowania:
Masło rozpuścić w garnuszku, a następnie dodać cukier. Po wymieszaniu dolać mleko i powoli wsypywać mąkę oraz proszek do pieczenia, cały czas energicznie mieszając, aby nie powstały w cieście grudki. Dodać jajko. Powstałą masę przelać do foremek (jest to czas, aby ewentualnie nadziać babeczkę owocami) i wstawić na ok 20min. do piekarnika rozgrzanego do 200stopni. Po wyjęciu i ostudzeniu można także polać je lukrem, bądź przyozdobić w inny sposób według uznania. Z doświadczenia wiem także, że kolejność dodawania składników do rozpuszczonego masła nie jest bardzo istotna, aczkolwiek w.w. sposób powinien dostarczyć najmniej problemów z uzyskaniem odpowiedniej konsystencji w jak najkrótszym czasie.
 Voila!


niedziela, 10 lutego 2013

Na dobry początek ciepłe wspomnienia i chlebek bananowy.

Zimowy krajobraz, zwłaszcza ten późno zimowy, obdarty z magii i tajemnicy działa na mnie wyjątkowo depresyjnie, dlatego obecnie żyje letnimi wspomnieniami i wizją ciepłej wiosny. Do tego moja kreatywność przy temperaturach minusowych... no cóż, spada niemal do zera. Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy podczas przechadzki po sklepie wpadł mi do głowy pomysł na całkowicie letni koktajl owocowy! Powiem szczerze, że przy obecnych okolicznościach przyrody, nawet mrożone owoce nie stanowiły ogromnego  problemu, a mój koktajlowy zapał podchwyciła zaraz reszta rodziny. Wiedziałam więc już co będzie tematem mojego śniadania, pozostawało jednak pytanie: co jeszcze zrobić dla bardziej wygłodniałych domowników? Wtedy jak grom z jasnego nieba przyszedł mi do głowy pomysł zrobienia chlebka bananowego, który chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Był to mój chlebkowy debiut.



- chlebek bananowy z serem mascarpone, bananem,  wiśnią oraz pomarańczą











koktajl składający się z: 100g mrożonych truskawek, kawałka jabłka, banana, połowy małego jogurtu 0%, mleka














efektem końcowym było śniadanko, które prezentowało się właśnie tak.









______________________________________________________________
A oto prosty przepis na wcześniej wspomniany chlebek bananowy:

Składniki:
*4 dojrzałe banany
*150 g brązowego cukru lub 80-90 g płynnego miodu
*1 jajko, rozbełtane
*75 g miękkiego masła
*1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
*1,5 szkl. mąki pszennej lub orkiszowej (u mnie była szklanka orkiszowej, pół pszennej)
*szczypta soli
*1 łyżeczka sody

Sposób przygotowania:
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Podłużną formę o długości 23 cm posmarować masłem i posypać tartą bułką lub otrębami.
Banany rozgnieść widelcem, połączyć z cukrem, jajkiem, masłem i wanilią.
Mąkę wymieszać z solą i sodą i dodać do bananów. Dokładnie wymieszać.
Masę przelać do blaszki lekko nasmarowanej masłem i wyłożonej pergaminem, piec 50-60 minut.
Ciasto początkowo rośnie bardzo opornie, nie należy się tym przejmować. Później powinno wypełnić całą blachę.
Po upieczeniu ostudzić w formie.
Smacznego! 


sobota, 9 lutego 2013

Świat zwariował, czyli witaj w słodkiej, blogowej krainie...

Blogowy savoir-vivre nie jest mi do końca znany i powiem szczerze, że nie mam konkretnego pomysłu na pierwszy, drugi czy piętnasty post...
 Wiecznie odchudzająca się, zaganiana, rozbiegana, z głową w chmurach, lubiąca pokucharzyć, pogotować, popiec, poozdabiać - to chyba właśnie ja. Ostatnie tygodnie spędzałam między innymi zakopując się po uszy  w książkach, ulotkach, broszurach i blogach kulinarnych. Szukałam inspiracji, co rzecz jasna kończyło się godzinami spędzonymi w kuchni na wypróbowywaniu  licznych przepisów.
Przychodzi moment  refleksji i wtedy pojawia się pytanie: czy mroźną, wieczorową porą może być coś lepszego od kuchennych aromatów, ciepła bijącego z rozgrzanego piekarnika, uśmiechów najbliższych, proszących o dokładkę, gorącej herbaty i  dobrej książki?